środa, 12 czerwca 2013

Żona dekarza i dulary

Dekarzy było dwóch, bo chcieliśmy porównać ceny. 
Najpierw przyjechał pierwszy z nich, nawet kompetentny, rzeczowy, na pierwszy rzut oka – prawdziwy fachowiec, w roboczym stroju, lekko umazany tym i owym. Powiedział co można zrobić i ile to będzie kosztowało, a także czego radziłby nie montować. Zapisaliśmy wszystko i uzgodniliśmy, że się do niego odezwiemy z decyzją za dzień lub dwa.
Drugi przyjechał następnego dnia, w stroju niezbyt wskazującym na profesjonalizm, a bardziej na niedzielne wyluzowanie. Mruczał coś, mamrotał, trudno było właściwie pojąć, jak on ocenia stan dachu. Trzeba było mu podpowiadać co można naprawić, jakie elementy wykorzystać, z jakich materiałów korzystać – sam jakby nic nie miał właściwie do dodania. 
No i przyjechał z żoną.
Milord rozmawiał z dekarzem, chcąc uzyskać od niego jakiekolwiek informacje, które pozwoliłyby nam na porównanie ofert, a ja bawiłam się z synkiem, gdy za płotem zauważyłam kobietę, która wyraźnie nam się przyglądała. Sądziłam, że to mieszkanka wsi, która – tak jak wielu tego dnia – pozorowała spacer naszą uliczką, by sprawdzić któż to się wprowadza. Od rana całe procesje paradowały tam i z powrotem, kłaniając się nam grzecznie, a my odpowiadaliśmy na „dzień dobry”. Ciekawość – ludzka rzecz…
Po chwili jednak zauważyłam, że kobieta trzyma w ręku kluczyki do auta i zrozumiałam, że to żona dekarza, więc  jak ostatnia idiotka zaprosiłam ją, by weszła do nas za furtkę i dołączyła do męża. Nieco się krygowała, ale po chwili weszła, po czym zaczęła się nasza urocza pogawędka.
Najpierw dowiedziałam się, że też ma kota – tu nawiązała do sierściucha, który się przybłąkał do nas w tym dniu, chyba od sąsiadów, i łasił się, w nadziei na przysmak z grilla, który apetycznie skwierczał w kącie ogrodu. Wyjaśniłam, że to nie jest nasz kot.
Następnie kobieta stwierdziła, że ładnie tu mamy i że koniecznie musi mi pokazać zdjęcia w telefonie. Z lekkim roztargnieniem rzuciłam okiem na fotki ich kota oraz grilla, którego jej mąż wymurował na ich działce. Mimo, że nie pytałam, opowiedziała w kilku zdaniach, gdzie mieszkają, gdzie mają działkę, a także jak sobie tam urządzają.
Do tego momentu nasza rozmowa była w miarę normalna.
Kobieta nagle zażądała ode mnie, bym wnikliwie obejrzała jej pachę, podsuwając mi ją niemalże pod nos, z nadzieją, że powiem jej, czy to co rano zgoliła maszynką to był kleszcz, czy nie, bo ona nie wie. Poradziłam, odwracając się, żeby poszła do lekarza, który na pewno fachowo zapozna się z jej pachą.
Niezrażona moim wycofywaniem się na tyły, szła za mną i tłumaczyła mi, że musimy uważać na komary, kleszcze, mrówki itd. Mnie się wyrwało, że rozważamy zaszczepienie synka na choróbska przenoszone przez kleszcze – i to był mój kolejny błąd. Natychmiast opowiedziała mi historię swojej pani internistki, która podobno zaszczepiła córkę na chorobę Hainego – Medina i owa córka oślepła, na dodatek nadal jest ślepa, mimo że ma już 16 lat.
Nie zrozumcie mnie źle – bardzo współczuję wszystkim, którzy są chorzy, mają powikłania po czymkolwiek, nie tylko po szczepieniach. Ale jestem zdania, że obca osoba, która na dodatek towarzyszy mężowi, teoretycznie chcącemu zdobyć niezłe zlecenie na dobrze płatną robótkę, niekoniecznie powinna opowiadać potencjalnym klientom wszystko, co jej ślina na język przyniesie.

PS 1. Zdecydowaliśmy się na pierwszego dekarza. A to niespodzianka!

PS 2. Nasz wieczorny, nieco zmęczony dialog:
Mąż: - Dzwonił dekarz, mówi że jutro zaczyna, bo będzie ładna pogoda.
Żona: - Odkąd ty sprawdzasz prognozę pogody u dekarza?
Mąż: - Kochanie, krawaty zawsze kupuję w Paryżu, a prognozę pogody sprawdzam u dekarza.

PS 3. Roboty dekarskie już w toku: na razie odpadł jeden gzymsik, a pod dachem pojawiły się tajemnicza butelka oraz równie tajemniczy pakunek. 


Rodzina zastanawia się, czy tam są „dulary”, upchnięte zapewne jeszcze przed wojną. Którąś światową.
Chyba dokładnie sprawdzimy cały dom, sprujemy meble, odkręcimy nogi od krzeseł i przeszukamy ogród wykrywaczem metali… A nuż znajdą się dodatkowe fundusze :)))

poniedziałek, 10 czerwca 2013

poweekendowe wspomnienia

Wystawiliśmy meble na patio...


Przybyli pierwsi goście...


Znalazł się swojski, darmowy poczęstunek...