Dekarzy było dwóch, bo chcieliśmy
porównać ceny.
Najpierw przyjechał pierwszy z nich, nawet kompetentny, rzeczowy, na pierwszy rzut oka – prawdziwy fachowiec, w roboczym stroju, lekko umazany tym i owym. Powiedział co można zrobić i ile to będzie kosztowało, a także czego radziłby nie montować. Zapisaliśmy wszystko i uzgodniliśmy, że się do niego odezwiemy z decyzją za dzień lub dwa.
Najpierw przyjechał pierwszy z nich, nawet kompetentny, rzeczowy, na pierwszy rzut oka – prawdziwy fachowiec, w roboczym stroju, lekko umazany tym i owym. Powiedział co można zrobić i ile to będzie kosztowało, a także czego radziłby nie montować. Zapisaliśmy wszystko i uzgodniliśmy, że się do niego odezwiemy z decyzją za dzień lub dwa.
Drugi przyjechał następnego dnia,
w stroju niezbyt wskazującym na profesjonalizm, a bardziej na niedzielne
wyluzowanie. Mruczał coś, mamrotał, trudno było właściwie pojąć, jak on ocenia
stan dachu. Trzeba było mu podpowiadać co można naprawić, jakie elementy
wykorzystać, z jakich materiałów korzystać – sam jakby nic nie miał właściwie
do dodania.
No i przyjechał z żoną.
No i przyjechał z żoną.
Milord rozmawiał z dekarzem, chcąc
uzyskać od niego jakiekolwiek informacje, które pozwoliłyby nam na porównanie
ofert, a ja bawiłam się z synkiem, gdy za płotem zauważyłam kobietę, która
wyraźnie nam się przyglądała. Sądziłam, że to mieszkanka wsi, która – tak jak
wielu tego dnia – pozorowała spacer naszą uliczką, by sprawdzić któż to się
wprowadza. Od rana całe procesje paradowały tam i z powrotem, kłaniając się nam
grzecznie, a my odpowiadaliśmy na „dzień dobry”. Ciekawość – ludzka rzecz…
Po chwili jednak zauważyłam, że
kobieta trzyma w ręku kluczyki do auta i zrozumiałam, że to żona dekarza, więc jak ostatnia idiotka zaprosiłam ją, by weszła
do nas za furtkę i dołączyła do męża. Nieco się krygowała, ale po chwili
weszła, po czym zaczęła się nasza urocza pogawędka.
Najpierw dowiedziałam się, że też
ma kota – tu nawiązała do sierściucha, który się przybłąkał do nas w tym dniu,
chyba od sąsiadów, i łasił się, w nadziei na przysmak z grilla, który
apetycznie skwierczał w kącie ogrodu. Wyjaśniłam, że to nie jest nasz kot.
Następnie kobieta stwierdziła, że
ładnie tu mamy i że koniecznie musi mi pokazać zdjęcia w telefonie. Z lekkim
roztargnieniem rzuciłam okiem na fotki ich kota oraz grilla, którego jej mąż
wymurował na ich działce. Mimo, że nie pytałam, opowiedziała w kilku zdaniach, gdzie
mieszkają, gdzie mają działkę, a także jak sobie tam urządzają.
Do tego momentu nasza rozmowa
była w miarę normalna.
Kobieta nagle zażądała ode mnie,
bym wnikliwie obejrzała jej pachę, podsuwając mi ją niemalże pod nos, z
nadzieją, że powiem jej, czy to co rano zgoliła maszynką to był kleszcz, czy
nie, bo ona nie wie. Poradziłam, odwracając się, żeby poszła do lekarza, który
na pewno fachowo zapozna się z jej pachą.
Niezrażona moim wycofywaniem się
na tyły, szła za mną i tłumaczyła mi, że musimy uważać na komary, kleszcze,
mrówki itd. Mnie się wyrwało, że rozważamy zaszczepienie synka na choróbska
przenoszone przez kleszcze – i to był mój kolejny błąd. Natychmiast
opowiedziała mi historię swojej pani internistki, która podobno zaszczepiła córkę
na chorobę Hainego – Medina i owa córka oślepła, na dodatek nadal jest ślepa,
mimo że ma już 16 lat.
Nie zrozumcie mnie źle – bardzo współczuję
wszystkim, którzy są chorzy, mają powikłania po czymkolwiek, nie tylko po
szczepieniach. Ale jestem zdania, że obca osoba, która na dodatek towarzyszy mężowi,
teoretycznie chcącemu zdobyć niezłe zlecenie na dobrze płatną robótkę,
niekoniecznie powinna opowiadać potencjalnym klientom wszystko, co jej ślina na
język przyniesie.
PS 1. Zdecydowaliśmy się na
pierwszego dekarza. A to niespodzianka!
PS 2. Nasz wieczorny, nieco
zmęczony dialog:
Mąż: - Dzwonił dekarz, mówi że
jutro zaczyna, bo będzie ładna pogoda.
Żona: - Odkąd ty sprawdzasz
prognozę pogody u dekarza?
Mąż: - Kochanie, krawaty zawsze
kupuję w Paryżu, a prognozę pogody sprawdzam u dekarza.
PS 3. Roboty dekarskie już w
toku: na razie odpadł jeden gzymsik, a pod dachem pojawiły się tajemnicza
butelka oraz równie tajemniczy pakunek.
Rodzina zastanawia się, czy tam są „dulary”,
upchnięte zapewne jeszcze przed wojną. Którąś światową.
Chyba dokładnie sprawdzimy cały dom, sprujemy
meble, odkręcimy nogi od krzeseł i przeszukamy ogród wykrywaczem metali… A nuż znajdą się dodatkowe fundusze :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz