poniedziałek, 28 września 2015

cynk od matki sołtysa, tyny i poziomki


Najpierw matka sołtysa usiłowała dodzwonić się do Milorda, ale ten wyjątkowo w pracy zajmował się czymś służbowym, więc nie odebrał. Następnie matka sołtysa dodzwoniła się do Milady i dała cynk, że z końcem września odbędzie się uroczysty wywóz śmieci wielkogabarytowych z okolicy, więc warto się pojawić tamże i wystawić takowe, co by je uczynni zabrali het. Przy okazji matka sołtysa przeprowadziła drobiazgowe śledztwo w postaci przesłuchania Milady na okoliczność rzadkiego bywania we włościach. Na szczęście wieści o narodzinach Malutka wielce ją ukontentowały i ze zrozumieniem przyjęła wyjaśnienia o bezsensowności wizytowania domku na wsi podczas kapitalnego remontu z niemowlęciem na ręku.
Na koniec Milord oddzwonił do matki sołtysa, po czym wysłuchał tych samych wieści o wywozie śmieci i musiał złożyć podobne zeznania na temat sporadycznych odwiedzin na Maja.
Słowo się rzekło, a śmieci trzeba wystawić u płota, więc Milady i Milord wyruszyli w piękne, niedzielne przedpołudnie w stronę wiejską, pozostawiając potomstwo w dobrych rękach BabUli i Dziadka R., a może nawet odwrotnie – powierzyli dzieciom opiekę nad opiekunami – hm. 

Tak, to możliwe.
Na wstępie okazało się, że Milord nie posiada przy sobie klucza do bramy, ponieważ chwilowo ma go Majster nadzorujący ciąg dalszy remontu (tegoroczne tynki zwane tynami schną), a furtka otwiera się wyłącznie do wewnątrz i właśnie od tej strony jest skutecznie zastawiona stosami kafli, więc Milord musiał przeskoczyć przez płot i wyjąć furtkę z zawiasów.




W tym samym czasie, gdy Milord siłował się z furtką, Milady dokonała inspekcji skrzynki na listy i z żalem stwierdziła, że w połowie lipca ominęło ich lokalne wydarzenie kulturalne w postaci potańcówki, na którą sołtys serdecznie zaprosił listownie. Możliwe, że warto jednak częściej bywać na Maja i bardziej regularnie sprawdzać zawartość skrzynki na listy.
Złota, nie tylko polska jesień umilała czas spędzony na przerzucaniu cholernie ciężkich fragmentów płyt będących onegdaj meblami, z głębi ogrodu aż za płot. Milady i Milord odwalili kawał roboty starając się nie hałasować zanadto, co by nie zakłócać niedzielnego odpoczynku mieszkańcom wsi. 

Psy ujadały, kury gdakały, wiatr wiał.



Prace porządkowe były dość wyczerpujące, więc ekipa zrobiła sobie przerwę służbową na inspekcję zarośniętego po pas ogrodu. Tegoroczna susza nie zniszczyła ani chwastów, które mają się pysznie, ani róży, zahartowanej w boju przez dorastanie w Kłodzku, ani innych roślin, takich jak topinambur, brzoskwinia i winorośl pnąca się obok malowniczej beczki.



Milady ruszyła z inspekcją w głąb domu i tam ucieszyła się, widząc że wnętrza nabierają kształtu konkretnego, zwiastującego możliwość spędzania tam relaksujących weekendów w kolejnych sezonach. Oczywiście, roboty jest jeszcze sporo, bo tynki – o, pardą, tyny – dopiero schną w kuchni i saloniku, sufit wymaga przykręcenia płyt, łazienka pod schodami na razie służy za składzik, belki domagają się oheblowania, a podłogi położenia paneli i kafli, ale to już są kosmetyczne detale, którymi stopniowo zajmie się ekipa Majstra zwanego Dziadkiem.




Pokonawszy nowe schody Milady dotarła na piętro i odkryła, że przez ostatni rok Milord zapełnił tę przestrzeń stosem wszystkiego, co może się przydać do urządzania domu i ogrodu, czyli znajduje się tam na przykład około setka krzeseł, pralka Frania (prawie nowa, choć bez silnika, ale Milord zapewnia, że silnik też się znajdzie), resztki kilku drewnianych 
łóżeczek dziecięcych (z których można zrobić rusztowanie dla winorośli nad werandą lub gdzieś dalej w ogrodzie) oraz manekin, wielkie lustro, wiatrak, domek dla ptaków, pierdylion patelni i garnków oraz przedmioty przysypane wyżej wymienionymi, a więc chwilowo niezidentyfikowane. 
Na pewno się przydadzą.



Posiliwszy się w ramach skromnego wiejskiego lunchu małym piwem i kilkoma poziomkami, Milady i Milord dokończyli noszenie ciężarów przed płot, budując niezłą górkę rupieci.




Ogólnie rzecz ujmując, dwie godziny spędzone na Maja były miłe, słoneczne, pełne wysiłku prawdziwie fizycznego na świeżym powietrzu i intrygujących znalezisk wewnątrz domku.
Oby tak dalej – już najwyższy czas zaprzyjaźnić się z tym miejscem.

1 komentarz:

  1. Tyny to dobra nazwa, bo niekiedy ze względu na nierówność ścian miały dobre 3 cm grubości. Świadczy o tym ilość zużytego piasku. Z 10 tonowej hałdy zrobiło się niewiele.

    OdpowiedzUsuń