Nieopodal trasy szwagra do pracy, na naszej trasie do przyjaciół, trafiliśmy na takie oto cudeńko. Idealne na co najmniej 3 zdrowaśki. Kolorem pasuje mi do paznokci, więc planujemy nocny włam, ale nie dziś, bo nam sie nie chce.
Ładnie by to wyglądało na wiosce, ech.
Możliwe, że włamu jednak nie będzie, bo cudeńko jest prawdopodobnie do oddania za darmo, ale śledztwo jeszcze trwa...
czwartek, 21 listopada 2013
ludzie listów nie piszą, ale...
Ludzie listów nie piszą, ale i tak Milord własnoręcznie wykonał (ze starej apteczki) i powiesił skrzynkę na listy.
To może jednak ktoś do nas napisze?
:)
PS 1. A na bramie jest kłódka :) Mieliśmy wrażenie, że ktoś krąży po naszych włościach (spis dowodów do wglądu u Milorda).
PS 2. A Milady ma galopującą sklerozę - otóż Milord twierdzi, że z apteczki robił skrzynkę teść, nieudanie wielce i nader kompromitujące rezultaty uzyskał. Dlatego też Milord mógł triumfalnie powiesić na bramie swoją skrzynkę, wykonaną z... właściwie nie wiem czego. Chyba z drewna?
PS 3. A tak w ogóle, to Milady nadal poszukuje na starociach gustownej skrzynki rodem z początków XX wieku.
sobota, 19 października 2013
stuku puku
Przez kilka ostatnich tygodni Milord, bardzo
dzielnie, w trakcie kilku wizyt na wiosce, wyrobił ładną dniówkę. Oto efekty 8h
opukiwania ścian.
Odsłoniły się drobne smaczki, które dają nam
obraz tego, jak to mogło kiedyś wyglądać,
np. oryginalna framuga drzwi,
a także całkiem fajny piec w kuchni, który
planujemy przedmuchać i użyć, z pełną premedytacją. Wewnątrz jest sporo
popiołu, wiec jest nadzieja, że się nie zaczadzimy przy pierwszej próbie.
Nawet, gdy na zewnątrz jest piękna, słoneczna
pogoda, w środku jest przenikliwy chłód. Te mury dawno nie zaznały ciepła i
suchości. Będziemy nad tym pracować.
wtorek, 17 września 2013
a mury nie runą?
Teoretycznie mamy jeszcze lato, a w praktyce za oknem widoki co najmniej listopadowe, więc na razie odpuszczamy sobie pikniki na wiosce.
Jeśli aura będzie łaskawszą, rozważamy pod koniec września lub na początku października jakieś ognisko z ziemniaczkami, na zakończenie sezonu, ale coś mi mówi (intuicja lub urojone głosy przodków), że ten plan niekoniecznie musi się udać. Nie jestem fanką pikników w ulewie, może stąd nieco sceptyczne nastawienie, ale zobaczymy.
Niedawno przyjechała firma, nawierciła tu i ówdzie, wstrzyknęła specjalną substancję i teraz mury powolutku się osuszają.
Milord od czasu do czasu wyrywa się z city na wioskę i z radością (oraz zapewne ze śpiewem na ustach) zrywa wewnątrz ze ścian zawilgocone płyty, co by się wszystko osuszyło w miarę skutecznie.
Powolutku, małymi krokami, do przodu.
To znaczy, dążymy do takiego stanu, żeby można tam było przenocować z dzieckiem i kilkorgiem lekko nietrzeźwych znajomych tudzież członków rodziny. Stan upojenia nie będzie obowiązkowy, ale podejrzewam, że ze względu na warunki lokalowe i okoliczności przyrody - może być wskazany :)
O prowiant na spotkania towarzyskie nie musimy się martwić. Na ostatnim (jak na razie) pikniku, znaleźliśmy na posesji prezent od tajemniczej kury:
Musiała tam bywać regularnie, bo - jak mi wyjaśnił Milord - kura znosi jedno jajo dziennie, nie dziesięć.
poniedziałek, 29 lipca 2013
mniej bywania, więcej planowania
Rzadko bywamy, sporo planujemy.
Zamiast trawnika - łąka, zamiast parasola - markiza i zasłony z lumpeksu, a w najbliższym czasie - zamiast nerwowego miotania się i wkrętów w rodzaju "co by tu jeszcze zrobić? najlepiej wszystko na raz" chcemy zrobić piknik, w tym co jest, akceptując stan zastany.
Tymczasem - na trasie urzędowej:
sobota, 15 czerwca 2013
głód na wiosce nam nie grozi
Nasze własne, osobiste, wyrośnięte na mieszance ziemi klasy pierwszej oraz żużlu tajemniczego pochodzenia :)
środa, 12 czerwca 2013
Żona dekarza i dulary
Dekarzy było dwóch, bo chcieliśmy
porównać ceny.
Najpierw przyjechał pierwszy z nich, nawet kompetentny, rzeczowy, na pierwszy rzut oka – prawdziwy fachowiec, w roboczym stroju, lekko umazany tym i owym. Powiedział co można zrobić i ile to będzie kosztowało, a także czego radziłby nie montować. Zapisaliśmy wszystko i uzgodniliśmy, że się do niego odezwiemy z decyzją za dzień lub dwa.
Najpierw przyjechał pierwszy z nich, nawet kompetentny, rzeczowy, na pierwszy rzut oka – prawdziwy fachowiec, w roboczym stroju, lekko umazany tym i owym. Powiedział co można zrobić i ile to będzie kosztowało, a także czego radziłby nie montować. Zapisaliśmy wszystko i uzgodniliśmy, że się do niego odezwiemy z decyzją za dzień lub dwa.
Drugi przyjechał następnego dnia,
w stroju niezbyt wskazującym na profesjonalizm, a bardziej na niedzielne
wyluzowanie. Mruczał coś, mamrotał, trudno było właściwie pojąć, jak on ocenia
stan dachu. Trzeba było mu podpowiadać co można naprawić, jakie elementy
wykorzystać, z jakich materiałów korzystać – sam jakby nic nie miał właściwie
do dodania.
No i przyjechał z żoną.
No i przyjechał z żoną.
Milord rozmawiał z dekarzem, chcąc
uzyskać od niego jakiekolwiek informacje, które pozwoliłyby nam na porównanie
ofert, a ja bawiłam się z synkiem, gdy za płotem zauważyłam kobietę, która
wyraźnie nam się przyglądała. Sądziłam, że to mieszkanka wsi, która – tak jak
wielu tego dnia – pozorowała spacer naszą uliczką, by sprawdzić któż to się
wprowadza. Od rana całe procesje paradowały tam i z powrotem, kłaniając się nam
grzecznie, a my odpowiadaliśmy na „dzień dobry”. Ciekawość – ludzka rzecz…
Po chwili jednak zauważyłam, że
kobieta trzyma w ręku kluczyki do auta i zrozumiałam, że to żona dekarza, więc jak ostatnia idiotka zaprosiłam ją, by weszła
do nas za furtkę i dołączyła do męża. Nieco się krygowała, ale po chwili
weszła, po czym zaczęła się nasza urocza pogawędka.
Najpierw dowiedziałam się, że też
ma kota – tu nawiązała do sierściucha, który się przybłąkał do nas w tym dniu,
chyba od sąsiadów, i łasił się, w nadziei na przysmak z grilla, który
apetycznie skwierczał w kącie ogrodu. Wyjaśniłam, że to nie jest nasz kot.
Następnie kobieta stwierdziła, że
ładnie tu mamy i że koniecznie musi mi pokazać zdjęcia w telefonie. Z lekkim
roztargnieniem rzuciłam okiem na fotki ich kota oraz grilla, którego jej mąż
wymurował na ich działce. Mimo, że nie pytałam, opowiedziała w kilku zdaniach, gdzie
mieszkają, gdzie mają działkę, a także jak sobie tam urządzają.
Do tego momentu nasza rozmowa
była w miarę normalna.
Kobieta nagle zażądała ode mnie,
bym wnikliwie obejrzała jej pachę, podsuwając mi ją niemalże pod nos, z
nadzieją, że powiem jej, czy to co rano zgoliła maszynką to był kleszcz, czy
nie, bo ona nie wie. Poradziłam, odwracając się, żeby poszła do lekarza, który
na pewno fachowo zapozna się z jej pachą.
Niezrażona moim wycofywaniem się
na tyły, szła za mną i tłumaczyła mi, że musimy uważać na komary, kleszcze,
mrówki itd. Mnie się wyrwało, że rozważamy zaszczepienie synka na choróbska
przenoszone przez kleszcze – i to był mój kolejny błąd. Natychmiast
opowiedziała mi historię swojej pani internistki, która podobno zaszczepiła córkę
na chorobę Hainego – Medina i owa córka oślepła, na dodatek nadal jest ślepa,
mimo że ma już 16 lat.
Nie zrozumcie mnie źle – bardzo współczuję
wszystkim, którzy są chorzy, mają powikłania po czymkolwiek, nie tylko po
szczepieniach. Ale jestem zdania, że obca osoba, która na dodatek towarzyszy mężowi,
teoretycznie chcącemu zdobyć niezłe zlecenie na dobrze płatną robótkę,
niekoniecznie powinna opowiadać potencjalnym klientom wszystko, co jej ślina na
język przyniesie.
PS 1. Zdecydowaliśmy się na
pierwszego dekarza. A to niespodzianka!
PS 2. Nasz wieczorny, nieco
zmęczony dialog:
Mąż: - Dzwonił dekarz, mówi że
jutro zaczyna, bo będzie ładna pogoda.
Żona: - Odkąd ty sprawdzasz
prognozę pogody u dekarza?
Mąż: - Kochanie, krawaty zawsze
kupuję w Paryżu, a prognozę pogody sprawdzam u dekarza.
PS 3. Roboty dekarskie już w
toku: na razie odpadł jeden gzymsik, a pod dachem pojawiły się tajemnicza
butelka oraz równie tajemniczy pakunek.
Rodzina zastanawia się, czy tam są „dulary”,
upchnięte zapewne jeszcze przed wojną. Którąś światową.
Chyba dokładnie sprawdzimy cały dom, sprujemy
meble, odkręcimy nogi od krzeseł i przeszukamy ogród wykrywaczem metali… A nuż znajdą się dodatkowe fundusze :)))
poniedziałek, 10 czerwca 2013
poweekendowe wspomnienia
Wystawiliśmy meble na patio...
Przybyli pierwsi goście...
Znalazł się swojski, darmowy poczęstunek...
Przybyli pierwsi goście...
Znalazł się swojski, darmowy poczęstunek...
czwartek, 30 maja 2013
Odebralismy klucze i dopiero się zaczęło
Najważniejsze - wytworna toaleta - jest:
Dach nad głową, dobra energia i sporo kieliszków - są...
Nad wszystkim czuwa ten i ów...
Krzesła, fotele - są, znaczy się, niebawem imprezka!
Widoki są niezłe...
Lada dzień zaczniemy sprzątanie. Jak tylko skończymy świętować, czcić i toasty wznosić :)
środa, 29 maja 2013
no nareszcie!!!
Dzisiaj otwieramy szampana :)
Podpisane!
Jutro przekonamy się, jak nam mija egzystencja ze spełnionym marzeniem...
Podpisane!
Jutro przekonamy się, jak nam mija egzystencja ze spełnionym marzeniem...
środa, 15 maja 2013
a propos
Strasznie się dłuży ten maj, słowo daję, już dawno maj nie był tak koszmarnie długim miesiącem. Czekamy całe wieki na podpisanie aktu notarialnego, choć początkowo wydawało się, że odrobina ponad miesiąc to krótki termin, ekhm...
Wertujemy stare numery czasopism np. "Muratora" (a właśnie, że tak!) oglądając kominki, dachówki, rozwiązania bardziej i mniej ciekawe, grzebiemy w necie w poszukiwaniu inspiracji - i już podpatrzyliśmy to i owo, np. białe schody. W ogóle, teraz marzą nam się jasne wnętrza, bo takie barwy powiększą małe i dość niskie pomieszczenia.
Ostatnio przyłapujemy się też na krytykowaniu cudzych domów na spacerach...
A propos spełnionych marzeń o własnym domku w wyidealizowanej lokalizacji, kojarzy się przezabawna książka:
W dużym skrócie, pisarz wraz z żoną i dziećmi przeprowadził się z mglistej, deszczowej Anglii do słonecznego Maroka, w ramach powrotu do korzeni rodzinnych, zmiany klimatu, odpoczynku od cywilizacji etc. Nabyli tam dom z bogatą historią i tradycją, muszą go wyremontować tu i ówdzie i okazuje się, że to nie ewentualne braki w zaopatrzeniu w materiały budowlane są ich największym problemem, ale kompletnie inna mentalność ludzi żyjących w Maroku.
Uważaj, czego sobie życzysz, mawiają, bo się może spełnić.
Pytanie, czy jesteśmy na to gotowi - nam wydaje się, że tak, ale głównemu bohaterowi też się podobnie zdawało. Wiemy, że trafimy do niewielkiej, specyficznej społeczności i będziemy mieć do czynienia z nowymi dla nas zjawiskami i pomysłami rozmaitych fachowców...
Jeszcze 2 tygodnie i wkroczymy tam, w maskach i rękawiczkach. Zaczniemy sprzątać, odkrywać co jest do zrobienia, podreperowania lub całkowitej wymiany.
Wolno mija czas, gdy się czeka. Wlecze się, leniwiec.
wtorek, 23 kwietnia 2013
mały biały domek
Poszukamy w archiwach bibliotek, przepytamy byłych właścicieli, sąsiadów, proboszcza i sołtysa, może ktoś gdzieś ma zdjęcia tego domku, jak wyglądało to kiedyś.
Tak go chcemy zrobić, choć pewnie zajmie nam to kilka lat, biorąc pod uwagę nasze finanse.
Agentka z pośrednictwa nieruchomości zastanawiała się przy nas na głos, czy samej nie kupić tego terenu, żeby wyburzyć ten domek i obok zbudować nowy - co za zdroworozsądkowe barbarzyństwo...
Papierkologia
Nie spodziewaliśmy się, że ten dom nam się spodoba, a co dopiero mówić o kupnie! Jechaliśmy sobie spokojnie, obejrzeć okolicę, traktując to jak wycieczkę. Przecież najpierw mieliśmy sprzedać mieszkanie, a potem kupować. Ale któż by się tam przejmował drobiazgami...
WTEM!
Okazało się, że zwrot akcji zaskoczyłby niejednego scenarzystę.
Bezrobotna pisarka i bibliotekarz kupują sobie "posiadłość".
Fiu, fiu.
To teraz dopiero się zacznie - lista zadań jest potwornie długa.
Chyba trzeba zrobić listę list, jak detektyw Monk zawsze radzi:
Lista papierkologiczna i załatwiankowa.
Lista kosztorysowa.
Lista remontowo-budowlana.
Lista rozrywek i spotkań planowanych po uruchomieniu sezonu, wszak gości nie położymy w studni, w sławojce ani jednych na drugich nawet w salonie, więc jakoś to trzeba uporządkować.
DO ROBOTY!
:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)